wtorek, 3 sierpnia 2010

Jak to się zaczęło...

Dawno, dawno temu, jako mała dziewczynka, bawiłam się koralikami mojej Mamy. Nie miała biżuterii, to były Jej jedyne. I... oczywiście moje małe rączki coś za mocno szarpnęły - albo i wysłużona żyłka puściła w pechowej chwili... Moja Kochana Mama nie miała mi tego za złe, albo skrzętnie to ukryła. W mojej pamięci jednak pozostały te złoto-oliwkowe korale jablonex, kilkanaście sznurów złączonych w jedną całość. I pewnego dnia - szukając w internecie koralików dla znajomych "polskich Indian" (facet bosko wyszywa nimi dosłownie wszystko!!!) trafiłam na sklep z drobnymi szklanymi koraliczkami. Przed oczami stanęły zerwane korale mojej Mamy. A ponieważ - nieskromnie się przyznam - mam talent artystyczny - odtworzyłam TE KORALE! 
Mój pierwszy raz ;)

Od razu - ponieważ kocham komplety - zrobiłam bransoletkę:

Komplet ten czasami noszę. Wygląda bogato, dzięki złoto-oliwkowej kolorystyce.

Potem, dosłownie może kilka dni po "inicjacji" stwierdziłam, że zrobię Siostrze prezent na imieniny - długie korale w stylu Monnari, naszej ulubionej marki. Kupiłam sporo czarnych szklanych korali o różnych kształtach, z 3 metry łańcucha (jeszcze wtedy posrebrzany tylko wchodził w grę) i zrobiłam luksusowy misz-masz... Skoro korale się spodobały i wybrednej Siostrze, i Jej koleżankom, to postanowiłam, że warto spróbować uszczęśliwić więcej kobiet.

2 komentarze: